W tym artykule zrelacjonowałem wejście na Grossglockner w sierpniu 2020 roku. Na końcu przygotowałem także sekcję z praktycznymi poradami dotyczącymi sprzętu potrzebnego w takiej wyprawie, oraz informacjami, które z pewnością okażą się przydatne podczas planowania wyjazdu. Zachęcam Cię do przeczytania tego wpisu i podzielenia się opinią w komentarzu. Wszelkie konstruktywne uwagi są mile widziane :)
Wyprawa na Grossglockner (3 798 m n.p.m.), bardzo popularny, a zarazem najwyższy wierzchołek Alp austriackich okazała się spontaniczną decyzją. Naszym celem w tym czasie miał być gruziński Kazbek, ale z racji epidemii koronawirusa, której konsekwencją było zamknięcie przestrzeni powietrznej dla Polaków oraz wprowadzenie przymusowej kwarantanny dla wjeżdżających do Gruzji, zostaliśmy zmuszeni przełożyć wyprawę o kolejny rok (lub dłużej?)
W ramach alternatywy zaczęliśmy obmyślać wyjazd w Alpy. Po lipcowej, czterodniowej eskapadzie na Schrankogel (3 497m n.p.m.) „złapaliśmy bakcyla” na te góry. Początkowo moje myśli skierowane były ku Gran Paradiso (4 061 m n.p.m.), czterowierzchołkowym szczycie położonym w paśmie Alp Graickich we Włoszech. Szczyt ten kusił mnie wspaniałymi widokami (z góry można podziwiać m.in. Mont Blanc oraz Matterhorn), perspektywą zdobycia czeterotysięcznika oraz łatwą dostępnością.
Według planu, który ułożyłem w głowie, Gran Paradiso, po tym jak przejdziemy kilka austriackich via ferrat, miał być wisienką na torcie naszego wyjazdu. Po rozmowie z towarzyszami wyjazdu – Pauliną i Piotrkiem – szybko okazało się jednak, że zdobywanie Gran Paradiso lepiej będzie odłożyć na przyszłość i potraktować go jako szczyt aklimatyzacyjny przed atakiem na Mont Blanc. Tak, tak… tu właśnie pojawił się pomysł, aby w przyszłym roku pokusić się obok Kazbeku, także o Dach Europy 😄. W związku z tymi zamiarami, szybko zdecydowaliśmy się na Grossglockner. Mogliśmy już skupić się na planowaniu wyjazdu.
Po kilku rozmowach udało nam się przygotować scenariusz naszej alpejskiej przygody. Noclegi w namiocie na miejscowych campingach oraz w górskich schroniskach wydawały się fajną perspektywą. Przed wejściem na Grossglockner chcieliśmy przejść kilka ciekawych via ferrat: Intersport Klettersteig, Echernwand oraz Johann położonych w masywie Dachstein. W tym czasie mieliśmy przebywać także w Hallstatt – pięknym miasteczku, położonym nad jeziorem Hallstätter See.
Wyruszamy z Polski około 3:30. Trasa przebiega szybko i sprawnie. Po kilku godzinach mijamy austriacką granicę, krajobraz szybko się zmienia. Niziny przekształcają się w wyżyny, a po jakimś czasie naszym oczom ukazują się góry. Jesteśmy coraz bliżej Alp. Regularnie monitorujemy pogodę w kilku serwisach meteo. Prognozy coraz mocniej nas niepokoją, wszystko wskazuje na to, że nadciąga front burzowy.
Bywa tak, że nawet skrupulatnie dopracowany plan potrafi wziąć w łeb. Tym razem rzeczywistość okazała się dokładnie taka. Załamanie pogody mające nastąpić pod koniec tygodnia w rejonie Grossglocknera, zmusza nas do szybkiej reorganizacji. Chwytamy za telefon i kontaktujemy się z recepcją dwóch schronisk: Erzherzog Johann Hütte oraz Stüdlhütte. Brak wolnych miejsc w najbliższych dwóch dniach – słyszymy w słuchawce. Pozostają nam dwie opcje, atakować szczyt bezpośrednio z Kals am Großglockner i schodzić w dół tego samego dnia lub zanocować w namiocie nieopodal lodowca. Szybko decydujemy się na nocleg w namiocie. Jesteśmy mocno podekscytowani takim obrotem sprawy!
Na rozgrzewkę przed Grossem postanawiamy przejść via ferratę Intersport Klettersteig. Po zdobyciu Donnerkogel (2054 m n.p.m.), na który prowadzi ferrata, i późniejszej kąpieli w jeziorze Vorderer Gosausee (Polecam! Super krioterapia po wspinaczce 😄 ) udajemy się do miejscowości Kals am Großglockner, stanowiącej punkt startowy wyprawy na „Grossa”.
Późnym wieczorem docieramy do Nationalpark Camping w Kals am Großglockner. Mimo wysokiego sezonu, nie mamy problemu z miejscem. Rekomenduję jednak, aby zawsze wcześniej skontaktować się z recepcją campingu przed planowanym przyjazdem, chociażby po to, aby poznać podstawowe zasady funkcjonowania pola campingowego. Niektóre z nich są np. zamykane na noc od godz. 22:00, bez możliwości wjazdu oraz wyjazdu do godzin porannych.
Rozbijamy naprędce namiot, równocześnie popijając piwko 😋. Czujemy zmęczenie i każdy z nas marzy już o tym, aby wziąć prysznic, ułożyć się w ciepłym śpiworze i po prostu odpłynąć. Idzie nam szybko, po kilku minutach namiot zostaje ustawiony na swoim miejscu. Pozostaje tylko wieczorna toaleta i możemy zasypiać.
Nazajutrz dzień wita nas pięknym słońcem, w nozdrzach czuć ostre górskie powietrze. Nadal jest wcześnie, po polu campingowym krzątają się nieliczne osoby. Niechętnie wychodzę z namiotu i po chwili zauważam drzemiącego Piotrka, wygrzewającego się w samochodzie. Otwieram klapę bagażnika i moim oczom ukazuje się rozłożona kuchenka. Jak widać nie tylko mnie zbudził głód😋.
Przygotowuję śniadanie. W międzyczasie z namiotu wyłania się głowa Pauliny. Na pytanie czy chce dołączyć do śniadaniowej uczty odpowiada twierdząco, Piotrek również przyłącza się do „owsianka team”. Po kilku minutach posilamy się płatkami owsianymi ze słodkimi dodatkami.
Opis: lokalizacja Nationalpark Camping w Kals am Großglockner
Czeka nas spokojne przedpołudnie, nigdzie nie musimy się spieszyć. Dopiero około 14.00-15.00 planujemy opuścić pole namiotowe. Po śniadaniu każdy ma chwilę czasu dla siebie, ja eksploruje teren.
Camping jest dobrze zorganizowany. Liczba łazienek i toalet jest na tyle wystarczająca, aby nie tłoczyć się w kolejkach. Jest czysto i schludnie, znajdziecie tu także udogodnienia w postaci pralni, dostęp do prądu czy mały sklepik, w którym możecie kupić np. świeże pieczywo. Jednym słowem, niczego nie brakuje. Panuje tu przyjazna atmosfera, wszyscy są dla siebie mili. Jak na prawdziwym polu campingowych przystało.
Przedpołudnie upływa nam na rozmowach i planowaniu ostatnich szczegółów wejścia na Grossglockner. Na szczyt prowadzą dwie drogi:
Z racji niedostatecznych umiejętności wspinaczkowych oraz braków sprzętowych obieramy jako drogę na szczyt wariant pierwszy prowadzący przez lodowiec Ködnitzkees. Decydujemy się również na nocleg w namiocie nieco ponad schroniskiem Stüdlhütte, u wylotu lodowca. Stamtąd po kilku godzinach snu, jeszcze w nocy ruszymy w górę, w stronę schroniska Erzherzog Johann Hütte, od którego rozpoczniemy atak szczytowy.
W tym miejscu osobom zorientowanym już nieco lepiej w temacie powinna zapalić się lampka z pytaniem: Dlaczego rozłożyliście namiot w miejscu, w którym jest to niedozwolone? Droga na Grossglockner wiedzie przecież przez teren Großglockner National Park.
Zgadza się, mieliśmy tego świadomość, jednak z racji ogromnej popularności szczytu i licznych ekip z całej Europy, funkcjonuje tutaj pewne przyzwolenie na spanie „pod chmurką”. Miejsca do rozbicia obozu należy zatem szukać z dala od schroniska oraz drogi uczęszczanej przez ekipy wspinaczkowe.
Przebieg drogi od Lucknerhaus, aż na wierzchołek Grossglocknera
Zgodnie z planem, chwilę po godzinie 15:00 opuszczamy Nationalpark Camping w Kals am Großglockner i przemieszczamy się do parkingu przy pensjonacie Lucknerhaus (1918 m n.p.m.), znajdującego się w sąsiedniej miejscowości Glor-Berg (ok. 15 min jazdy samochodem, 8 km odległości). Sam parking jest darmowy, jednak za przejazd drogą prowadzącą ku niemu zapłacimy 10 EUR, gdyż jest to droga prywatna.
Opis: Lokalizacja parkingu przy LucknerhausNa parkingu meldujemy się przed 16:00, zarzucamy plecaki na ramiona i ruszamy w stronę schroniska Lucknerhütte. Po około 20 minutach marszu, wraz ze wzrostem kąta nachylenia terenu, dopada nas pierwszy kryzys. Każdy z nas niesie po dwa wypełnione po brzegi plecaki. Ze względu na nocleg w namiocie musieliśmy zabrać ze sobą znacznie więcej „szpeju” niż gdybyśmy mieli nocować w schronisku.
Rzeczywistość okazuje się brutalna. Krótki odcinek drogi od Lucknerhaus (1918 m n.p.m.) do schroniska Lucknerhütte (2241 m n.p.m.), liczący zaledwie 2,6 km kompletnie nas wykańcza. Idziemy jednak w górę gdyż wiemy, że w Lucknerhütte można skorzystać z kolejki transportowej łączącej wymienione schronisko z tym położonym wyżej, Stüdlhütte.
Po dotarciu na miejsce dowiadujemy się od obsługi schroniska, że faktycznie możemy wysłać nasze ciężkie bagaże do góry specjalnym wagonikiem. Uff! Co za ulga! Podchodzimy do stacji kolejki, kontaktujemy się przez znajdujący się tam telefon z pracownikiem Stüdlhütte, ładujemy plecaki do wagonika i ruszamy w dalszą drogę. Koszt transportu bagażu to 5 EUR od plecaka, płatności dokonujemy w recepcji Stüdlhütte. Co istotne, wagonik może przewieźć bagaże o łącznej maksymalnej masie do 250 kg.
Zatrzymujemy się na krótką sesję zdjęciową ze względu na malowniczy krajobraz. Majestatyczny Wielki Dzwonnik górujący ponad doliną. Coś wspaniałego!
Kilkanaście minut później obserwujemy wagonik wywożący nasz ekwipunek do Stüdlhütte. Nadal czujemy ból w ramionach i równocześnie błogosławimy Austriaków za zbudowanie tej kolejki. Robi nam się słabo na samą myśl o tym, że mielibyśmy wnieść tak wysoko te wszystkie toboły.
Przy schronisku zaprzyjaźniamy się z 7-mio osobową grupą Słowaków, którzy podobnie jak my planują nocleg „na dziko”. Szybko łapiemy wspólny język z południowymi sąsiadami. Okazuje się, że spotkamy się później jeszcze kilka razy.
Słowacy nie kryją się z planem noclegu pod gołym niebem, co szybko zostaje wychwycone przez pracownika schroniska. Groźba mandatu działa natychmiastowo. Chłopaki szybko opuszczają teren, który wcześniej obrali za swoją „sypialnię” i udają się w górę, w stronę lodowca. Pracownik schroniska z wyraźną satysfakcją wraca do budynku…
My z kolei dokańczamy posiłek i również ruszamy pod lodowiec Ködnitzkees, czyli około 200 m wyżej. Dzień zbliża się ku końcowi, musimy przyspieszyć kroku, aby dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.
W podejściu do planowanego miejsca noclegu towarzyszy nam piękny zachód słońca, które czerwonym światłem oświetla wierzchołki okolicznych szczytów. Temperatura spada, jednak wcale tego nie odczuwamy przez ciążące plecaki. Po około 20 minutach osiągamy wysokość 3000 m n.p.m. i stajemy u wylotu lodowca. Tutaj ponownie spotykamy kolegów ze Słowacji, którzy już rozkładają śpiwory i przygotowują się do nocy.
Rozpoczynamy poszukiwania miejsca, w którym moglibyśmy rozbić namiot. Nie jest łatwo, masa nierówności, kamienie, dużo wody, śnieg… Błądzimy i próbujemy wybrać jakiś wolny plac ziemi, ale bez skutku. Wszyscy są zmęczeni, zapada zmrok. Napięcie wzrasta, co doprowadza do sprzeczki Piotrka i Pauliny. Widząc ich bojowe nastawienie zrzucam plecak i nieco się oddalam. Po około 2 minutach moim oczom ukazuje się idealne miejsce na nocleg, w którym wyraźnie widać, że ktoś już nocował. Kompleks składa się z trzech dużych skał osłaniających od wiatru. Ponadto, wcześniejsza ekipa ułożyła tutaj dodatkowo krąg z kamienii. Lepszego miejsca nie mogliśmy sobie wymarzyć! Z entuzjazmem krzyczę do Pauliny i Piotrka o znalezisku. Napięcie momentalnie znika, przygotowujemy teren pod rozbicie namiotu.
Kiedy w końcu udaje nam się urządzić w bazie, przychodzi pora na kolację. Odpalamy Jetboila i zalewamy liofilizaty. Do tego parzymy herbatę, która ma nas rozgrzać przed wejściem do namiotu.
Do spania ubieramy się „na cebulkę”. Nie zakładaliśmy noclegu w namiocie na tej wysokości, dlatego też nie byliśmy na to w 100% przygotowani. Nasze śpiwory z pewnością powinny mieć niższą temperaturę komfortu, jednak okazało się, że dodatkowa warstwa ubrań w zupełności wystarczyła. Budziki nastawiamy na 3:45. To będzie krótki sen! Właściwie to zastanawiam się czy w ogóle uda mi się zasnąć…
Budzik daje sygnał do pobudki o 3:45. Spałem, choć niewiele. W nocy przeżyliśmy chwilę grozy spoglądając na rozświetlające się co rusz niebo. Szalejąca w oddali burza niepokoiła nas przez jakiś czas. Gdyby front burzowy dotarł do nas, z pewnością nie byłoby nam wesoło. Szczęście jednak nam sprzyja.
Budzimy się i powoli wygrzebujemy ze śpiworów. Otwieram namiot i nieśmiało wychylam z niego głowę… ależ zimno! Pokurczony zakładam buty i wychodzę na zewnątrz, jest kompletnie ciemno. Spoglądam w stronę Grossglocknera i dostrzegam na zboczu lodowca pierwsze zespoły wspinaczy maszerujące w górę. Małe punkciki świetlne tworzone przez czołówki pozwalają ocenić liczbę poszczególnych zespołów. Jeden z nich liczy 7 osób, domyślam się, że muszą to być nasi koledzy ze Słowacji.
"Człowiek przesypia najpiękniejsze chwile w życiu."
Szwendacky :)
Sprawnie zwijamy namiot, przygotowujemy śniadanie i ukrywamy część ekwipunku pod skałą. Do ataku szczytowego zabieramy ze sobą tylko małe plecaki, ograniczając ilość rzeczy do minimum. Zakładamy uprzęże i ruszamy.
Przy lodowcu zakładamy raki i kaski. Nie związujemy się liną, bo nie widzimy takiej potrzeby. Panuje wysoki sezon na Grossglocknerze, ścieżka jest bardzo wyraźnie widoczna… po prostu autostrada. Po kilkuset metrach marszu teren wznosi się w górę, wkraczamy na zbocze lodowca. Powoli wstaje dzień, niebo czerwienieje, jest coraz jaśniej. Co rusz spoglądamy w dół, bo widok jest piękny. Niższe pasma gór oświetlane promieniami wschodzącego słońca toną w chmurach. Patrząc na ten spektakl natury, po raz kolejny przychodzi mi do głowy ta sama refleksja: człowiek przesypia najpiękniejsze chwile w życiu.
Wraz ze wzrostem wysokości zbocze staje się coraz stromsze. Po lewej stronie obserwujemy wznoszące się ściany w lodowcowym kotle. Omijamy kilka szczelin, które przypominają nam o tym gdzie się znajdujemy i że nie wolno tracić koncentracji. Lodowiec Ködnitzkees nie należy do mocno szczelinowatych i szczególnie niebezpiecznych, jednak nie należy go bagatelizować. Solowe wędrówki po lodowcu nie są najlepszym pomysłem. Zdradliwe pułapki natury tylko czyhają na naszą nieuwagę. Perspektywa zapadnięcia się w głęboką szczelinę nie maluje się w kolorowych barwach. Wędrując w zespole i z właściwym przygotowaniem mocno to ryzyko ograniczamy.
Po przejściu śnieżnego zbocza docieramy do skalnej ściany, tworzącej ramię prowadzące aż do schroniska Erzherzog Johann Hütte. Sporo piargów i dużych głazów. Początkowo jest nieprzyjemnie, jednak kilka metrów wyżej rozpoczyna się via ferrata biegnąca aż do schroniska, więc idzie gładko.
Około 7:00 docieramy do Erzherzog Johann Hütte. To najwyżej położone schronisko w Alpach austriackich, stanowiące doskonałą bazę wypadową na Grossglockner. To właśnie z tego miejsca pierwotnie planowaliśmy rozpocząć atak szczytowy, jednak wspomniane na początku relacji problemy z pogodą, zmusiły nas do zmiany planów.
Robimy krótką przerwę na batony proteinowe i kilka łyków wody. Zakładamy kaski na głowę, smarujemy skórę kremem z filtrem UV, przygotowujemy linę, pętle, przyrządy asekuracyjne i karabinki, po czym udajemy się w dalszą drogę.
Pierwsze kilkaset metrów za schroniskiem pokonujemy ośnieżonym wypłaszczeniem prowadzącym ku zboczu Wielkiego Dzwonnika. Poruszamy się w śniegu wyraźnie widoczną ścieżką. Kiedy teren zaczyna się wznosić, trawersujemy zbocze i po około 30 minutach stajemy pod ścianą, której pierwsze metry zostały zabezpieczone grubym sznurem. Jest dość stromo, więc chętnie korzystamy z ubezpieczeń.
Tego dnia wiele ekip atakuje szczyt. Warunki są doskonałe, czyste niebo i przyjemna temperatura napawają nas optymizem. Od opuszczenia schroniska nasze nastroje z każdą chwilą są coraz lepsze. Wreszcie jest ciekawiej, wspinamy się a do szczytu już niedaleko.
Po niedługim czasie docieramy do początku grani Grossglocknera. Tutaj pozostawiamy raki i czekany, których nie będziemy potrzebować w dalszej wspinaczce. W tym miejscu pojawiają się także trasery – metalowe pręty wbite w skałę, ułatwiające asekurację z liną. My jednak idziemy „na żywca”. Skała jest sucha, wspinaczka idzie o wiele sprawniej. Dzięki temu wyprzedzamy liczne zespoły i szybko meldujemy się na pierwszym, niższym wierzchołku – Kleinglockner (3 770 n.p.m.). Fragment grani prowadzącej na Małego Dzwonikka miejscami jest mocno eksponowany, to tylko uatrakcyjnia nasze zmagania.
Przełęcz Glocknerscharte to wąski pas łączący Kleinglocker z Grossglocknerem. Z pewnością jest to jeden z najciekawszych momentów wspinaczki, który bywa niebezpieczny nie tyle przez ekspozycję, co przez liczne zespoły wchodzące lub schodzące z głównego wierzchołka. Ekipy prowadzone przez przewodników potrafią w tym miejscu wyprzedzać pozostałych wspinaczy nie zważając na ich bezpieczeństwo.
Mamy to szczęście, że na wierzchołek wchodzimy w poniedziałek, dzięki czemu liczba zespołów jest zdecydowanie mniejsza. Na przełęczy tworzy się mały zator, ale nie czekamy długo. Po kilku minutach jesteśmy już po drugiej stronie. Pozostaje nam krótka wspinaczka mocno eksponowaną ścianą do głównego wierzchołka.
Ostatnie podejście zajmuje nam kilka minut. Moim oczom ukazuje się krzyż – symbol Grossglocknera. Jesteśmy na szczycie! Przepełnia nas radość, jesteśmy wdzięczni za tak wspaniałą pogodę. Widoki z góry zapierają dech w piersiach, wszystkie okoliczne szczyty znajdują się pod nami, wspaniałe uczucie.
Ważący 350 kg cesarski krzyż (Kaiserkreuz) ustawiono tu w 25. rocznicę ślubu Franciszka Józefa I z Elżbietą Wittelsbach (Sissi)[i]. Po chwili fotografujemy się na jego tle dokumentując zdobycie szczytu[i].
Piotr, Ślązak z urodzenia jest mocno przywiązany do swojego regionu. Do jednej z fotografii ustawia się z flagą województwa Śląskiego w ręku.
Spędzamy na wierzchołku dłuższą chwilę. Posilamy się, wykonujemy telefony do bliskich. Towarzyszą nam cudowne widoki i wygrzewamy się w słońcu. Powoli trzeba wracać, choć nikt z nas nie ma na to ochoty.
Podejmujemy decyzję o związaniu się liną przed wyruszeniem w dół. Zejście z wierzchołka do przełęczy Glocknerscharte jest mocno eksponowane, nie chcemy podejmować zbędnego ryzyka. No to w drogę!
Podczas zejścia do przełęczy korzystamy z traserów, bardzo pomagają w asekuracji. Schodzę jako pierwszy, za mną podąża Paulina, a na końcu Piotr. Po kilku minutach cała nasza trójka jest już na Kleinglocknerze. Wybraliśmy dogodny moment do schodzenia. Poza nami nie ma innych zespołów. Pierwszych wspinaczy napotykamy dopiero za wąskim odcinkiem grani niższego wierzchołka.
Dalsza wędrówka w dół nie sprawia nam większych trudności. Kiedy wreszcie stajemy pod ścianą, rozwiązujemy linę i rozpoczynamy trawersować ośnieżone zbocze aż do wypłaszczenia, którym docieramy do schroniska. W Erzherzog Johann Hütte robimy przerwę na zasłużone piwko.
W czasie dalszej wędrówki jesteśmy świadkami akcji ratowniczej na lodowcu Ködnitzkees. Dowiadujemy się, że jeden z turystów zmierzających do najwyżej położonego schroniska, poślizgnął się i zjechał wprost do szczeliny znajdującej się poniżej wydeptanej ścieżki. Jak się okazało, człowiek ten był kompletnie nieprzygotowany do poruszania się po lodowcu. Nie posiadał podstawowego ekwipunku, raków oraz czekana, które w tej sytuacji najpewniej uchroniłyby go przed upadkiem. W tamtym miejscu, kąt nachylenia terenu to około 35 stopni, o poślizgnięcie naprawdę nie trudno. Turysta został wyciągnięty ze szczeliny przez inną ekipę wspinaczy, po jakimś czasie na miejsce zdarzenia wezwano helikopter, który przetransportował poszkodowanego do szpitala.
Pokonujemy lodowiec, zahaczamy jeszcze o miejsce, które posłużyło za bazę namiotową, aby zabrać pozostawiony tam sprzęt. Następnie zmierzamy do schroniska Stüdlhütte po rzeczy, które czekają w depozycie. Na koniec czeka nas jeszcze wizyta w schronisku Lucknerhütte, w którym robimy krótką przerwę i fetujemy zdobycie Wielkiego Dzwonnika. Na parkingu meldujemy się około 18:30. Wejście na szczyt od bazy namiotowej pod lodowcem wraz z zejściem do parkingu przy Lucknerhaus zajęło nam zatem około 14 godzin.
W tym miejscu pragnę podziękować Paulinie i Piotrowi za wspólną wyprawę, współpracę i świetną atmosferę jaka towarzyszyła nam w ciągu tych dni. Czułem, że jestem we właściwym miejscu, z odpowiednimi ludźmi. Życzę nam więcej takich przygód 😄.
W artykule, oprócz własnych fotografii, wykorzystałem również zdjęcia wykonane przez Paulinę i Piotra.
Od czego rozpocząć przygotowania do wyprawy na najwyższy szczyt Austrii? Od przeczytania tej relacji: Zagubieni na Grossglocknerze. Polecam, niezależnie od tego czy masz już na koncie niejedną wyprawę alpejską lub dopiero zaczynasz swoją przygodę z tymi górami. Co pewien czas, każdemu z nas przyda się kubeł zimnej wody.
Sprzęt:Pamiętajmy o odpowiednim ubezpieczeniu, czyli takim które obejmuje wspinaczkę w Alpach oraz pokrycie kosztów akcji ratowniczej. Osobiście polecam Alpenverein. Jeśli posiadasz kartę EKUZ również warto ją zabrać.
Mapy:Planując trasę korzystałem z aplikacji w smartfonie takich jak Windy Maps, Komoot oraz Traseo
Prognoza pogody:Prognozę pogody monitorowaliśmy w trzech serwisach: YR.no, Mountain Forecast oraz Meteo Blue
Podgląd warunków na żywo: Rezerwacja pobytu w schroniskach: Camping w Kals am Großglockner:Rezerwacji telefonicznej lub poprzez formularz dokonacie na stronie Nationalparkcamping Kals
Według skali alpejskiej góra wyceniana jest na PD: Peu difficle (nieco trudny). Wspinaczka skalna łatwa. Wąskie granie, trudne lodowce. Stoki śnieżne i lodowe.
Należy zatem odpowiedzieć sobie na pytania: czy wspinaczka jest dla mnie? Czy mam lęk wysokości? Czy moja psychika jest gotowa na dużą ekspozycję? Czy potrafię posługiwać się czekanem, liną, przyrządem asekuracyjnym, karabinkiem, pętlą? Czy potrafię poruszać się po lodowcu?
Do wyboru masz dwie drogi:
W powyższej relacjij znajdziesz dokładny opis wejścia drogą normalną.
Odsyłam Cię do akapitu zatytułowanego Parking przy Lucknerhaus – punkt startowy w drodze na Grossglockner. Znajdziesz tam opis miejsca parkingowego, w którym możesz zostawić samochód i udać się w dalszą drogę.
Dla osób niezmotoryzowanych istnieje również alternatywa podróży w postaci autobusów oraz busów. Do Salzburga z Polski dostaniemy się np. Flixbusem, skąd kursują busy do miejscowości Kaprun. Z kolei Kaprun jest skomunikowane z Kals am Großglockner - miejscowością stanowiącą punkt startowy w drodze na Wielkiego Dzwonnika.
18 Comments
To nie jest relacja. To jest instrukcja krok po kroku. Dziękuję, napewno znajdę tu inspirację na góry!
@Dziemian, wielkie dzięki! Zapraszam ponownie, obiecuję napisać o kolejnych górskich wyprawach 😉
Czy to nadaje się na pierwszy lodowiec? Doświadczenia wspinaczkowe mam więc elementy skałkowe ogarnę. Ferraty też. Ale zimowe wyjścia w góry to raczej trening . Czy jest tam bardzo stromo?
Jak najbardziej tak. Sam po raz pierwszy byłem na lodowcu właśnie pod Grossglocknerem 😉 Wejście na szczyt jest bardzo dobrze zabezpieczone linami oraz tyczkami wokół których można owinąć linę. Momentami ekspozycja jest spora (np. przy pokonywaniu wąskiej grani pomiędzy dwoma wierzchołkami), ale spokojnie dacie radę. Życzę powodzenia 🙂
Bardzo fajnie napisany tekst! Czyta się lekko i przyjemnie. Jakbym słuchała opowiadania „starego kumpla”, który na gorąco, zaraz po powrocie z wyprawy relacjonuje wszystko po kolei 🙂. Jako górołaz amator, zdecydowanie zbyt rzadko bywający w tej majestatycznej przestrzeni wyczuwałam się w wasze emocje i na chwilę mogłam być tam z wami! Dzięki!
Ps. Oczywiście zdjęcia niezmiennie zachwycają.
Marta, dzięki za poświęcony czas i dobre słowo 🙂 Zapraszam ponownie!
Bardzo pomocny artykuł. Zastanawiam się czy uda mi się z Kals osiągnąć szczyt i wrócić w ciągu jednego dnia. Planuje taki wyjazd w podobnym terminie tyle że solo…
Hej Daniel,
nie jestem zwolennikiem wędrówek solo po lodowcu, więc nie pochwalę Cię za Twój plan, ale oczywiście to Twój wybór i szanuję. Jednak jeśli już planujesz wędrówkę solo to może chociaż rozbij to na dwa dni i prześpij się w schronisku? Twoje bezpieczeńtwo to jedno, ale poza tym fajnie jest być tam na wschodzie słońca i wejść tam na spokojnie żeby po prostu podziwiać widoki (a jest na co patrzeć), zamiast na złamanie karku. Pozdrawiam 😉
No cóż rozumiem, że solo to zwiększone ryzyko dlatego doszukuje informacji na temat wyjścia na ten szczyt a Twój opis jest dla mnie wzorem. Napisałeś, że przy lodowcu nie użyliście liny a szlak wyglądał jak autostrada, może maksymalnie zwiększona koncentracja jest kluczem do sukcesu. Jeśli nabiorę obaw to zrezygnuję, na złamanie karku nie chcę lecieć więc chciałbym bardzo wcześnie ruszyć ( mam trochę mało czasu ). Dzięki za zrozumienie
Daniel, życzę w takim razie powodzenia! Pięknych widoków i bezpiecznej drogi. Pochwal się jak wrócisz z wyprawy!
Witam, opis trasy czytam z podwyższonym ciśnieniem pulsu oraz oddechem. Bardzo bym chciał tam wyjść przynajmniej do schroniska Erzherzog Jochan Hutte. Nie mam doświadczenia w tak wysokich górach choć chodzę z od kilkunastu lat do naszych Beskidach. Zapraszam do wspólnej wędrówki.
Cześć Jurek,
kto wie, może kiedyś uda nam się spotkać na szlaku. Co do drogi do schroniska Erzherzog Jochan Hutte – z pewnością jest to w Twoim zasięgu, jeśli to Twoje marzenie to z pewnością znajdą się ludzie, którzy wejdą tam razem z Tobą. Może warto pomyśleć o kursie (wspinaczkowym + asekuracji na lodowcu)?
Opis fajny i nie chcę się czepiać, ale góra wyceniona jest na Peu difficle czyli „nieco trudny”. W FAQ podaliście jako dość trudny, a jest to już kolejny stopień – Assez difficle.
Można poprawić. Poza tym dobra robota ;]
Cześć,
dzięki za czujność i trafną uwagę. Poprawione 😉
Bardzo dobrze sie czyta, nie wpomne już o instrukcji !! Brawo życze tyle zejść to wejść:)
Powodzenia na Mont Blanc
Dziękuję bardzo 🙂
Świetna relacja. Od kilku lat bywam w okolicy i podchodziłem parę razy na Schere powyżej Studlhutte. Po tej relacji jestem już pewien, że w tym roku wejdę na Dzwonnika 😉 Dzięki za bardzo pomocne informacje!
Cześć, dziękuję za miłe słowa! 🙂 Powodzenia w wyprawie na Grossa 🙂