Rok 2020 jest czasem moich dwóch debiutów – na pozaszlakowych szczytach tatrzańskich oraz w Alpach. W tym artykule chciałbym zrelacjonować wejście na mój pierwszy trzytysięcznik – Schrankogel. Z racji tego, że nosi miano pierwszego, darzę go dużym sentymentem.
Animuszu tej historii dodaje również fakt, iż natura pokazała tego dnia swoją siłę, zsyłając na nas rzęsisty deszcz, który wraz z wysokością przerodził się w śnieg. Schrankogel przyszło nam więc zdobywać w lipcu, niemal w warunkach zimowych 😄.
Schrankogel mierzący 3497 m n.p.m., jest drugim co do wysokości, po Zuckerhuetl (3505 m n.p.m.), szczytem Alp Sztubajskich, na który dotrzemy znakowanym szlakiem. Co równie istotne, bez konieczności pokonywania lodowca. Obiektywnie jest to więc góra łatwa do zdobycia, świetny wybór na wejście na swój pierwszy alpejski trzytysięcznik. Zakładając oczywiście, że masz już dostateczne obycie w górach, chociażby z polskimi Tatrami. Jeśli masz za sobą np. Orlą Perć, Rysy, Szpiglasowy Wierch, Rohacze, Kościelec czy Świnicę, i te szczyty nie sprawiły Ci żadnych trudności, możesz myśleć o wyprawie na Schrankogel.
Pamiętaj jednak, że Alpy różnią się znacząco od Tatr i to nie tylko wysokością. Wejście na „Szranka” może być pięknym doświadczeniem, w 100% bezpiecznym, jeśli tylko podejdziemy do tej góry z należytym szacunkiem i po prostu właściwie przygotujemy się do tej wyprawy.
Wraz z Pauliną układamy plan wyjazdu. Start w czwartek wieczorem. Droga do parkingu w tyrolskiej miejscowości Gries im Sulztal, licząca ponad 1000 km, zajmie nam około 10 godzin jazdy. Stamtąd czeka nas około dwugodzinne podejście do schroniska Amberger Hütte, w którym zarezerwowaliśmy nocleg.
Planujemy stanąć na szczycie Schrankogel w sobotnie przedpołudnie, po czym zejść na parking w Gries im Sulztal i udać się na jeden z pobliskich campingów. Wybieramy drogę krótszą przez zachodni grzbiet góry.
Opis: przebieg szlaku od schroniska Amberger Hütte na szczyt Schrankogel drogą przez zachodni grzbiet.
W niedzielę chcemy jeszcze zaliczyć via ferratę, po czym udamy się prosto do domu. Wyboru konkretnej „żelaznej drogi” dokonamy spontanicznie już w Tyrolu, wszystko bowiem zależy od pogody.
Podsumowując, uznaliśmy że dwa dni będą rozsądnym rozwiązaniem aby wejść spokojnie na Schrankogel. Decyzję taką podjęliśmy ze względu na długą trasę jaką przyjdzie nam przejechać w ciągu nocy. W dniu wejścia na szczyt chcemy być wypoczęci.
Z Krakowa wyruszamy około 21:00. Wybieramy drogę biegnącą przez Brno, Wiedeń oraz Salzburg aż do Insbrucka.
Trasa samochodowa do parkingu w Gries im Sulztal
Tym razem jestem zmuszony prowadzić całą drogę, bez możliwości zmiany „za kółkiem”. Podróżowanie w nocy ma tę zaletę, że unikamy dużego ruchu. Cena jaką płacimy to brak snu, a podczas tej drogi płacimy ją oboje, bo Paulina w geście solidarności oraz ze względów bezpieczeństwa, również postanawia nie zmróżyć oka :] Świadomość tego, że ktoś obok strzeże mnie przed niekontrolowaną drzemką dodaje mi otuchy.
Trasa jest wyczerpująca, pomimo tego, że jedzie się naprawdę dobrze. Wydaje mi się, że Paulina ma nieskończony zasób tematów do rozmowy. Zasnąć w czasie jazdy z takim pilotem obok wydaje mi się większym wyzwaniem, niż wejście na tę górę, którą chcemy zdobyć 😄.
W końcu jednak dopada nas zmęczenie ponad nasze siły. Zjeżdżamy na stację benzynową i zasypiamy. Tylna kanapa samochodu nie należy do najprzyjemniejszych łóżek, na których przyszło mi sypiać. Patrząc jednak na wiercącą się wciąż na przednim siedzeniu Paulinę, próbującą zażyć trochę snu niemal w pozycji embrionalnej, stwierdzam że nie mogę ubolewać nad swym losem.
Sen nie trwa długo. Po około godzinie opuszczamy stację benzynową i kierujemy się w stronę Innsbrucka, gdzie robimy kolejny przystanek, tym razem jednak z premedytacją, typowo turystycznie.
Z Innsbrucka zmierzamy już prosto do celu. Okazuje się jednak, że omyłkowo ustawiam błędną lokalizację w nawigacji. Znajdują się tutaj bowiem dwie miejscowości o bardzo podobnej nazwie: Gries im Sulztal oraz Gries im Sellrain. W nawigacji wybieram drugą z nich i tam też początkowo się kierujemy. O swoim błędzie zdaję sobie sprawę dopiero na miejscu, ale na szczęście okazuje się, że miejscowość ta leży tak naprawdę po drodze do Gries im Sulztal.
Po około 50 minutach dojeżdżamy do parkingu. Przepakowujemy plecaki, a następnie obieramy kurs na schronisko Amberger Hütte.
Według znaków powinniśmy dotrzeć do schroniska po około 2 godzinach, jednak udaje nam się uporać z tym odcinkiem znacznie szybciej. Do żwawego marszu zachęca nas padający deszcz. Na krótko przed ostatnim podejściem do schroniska, na naszej drodze stają… krowy. Dźwięk ich dzwonków roznosi się po całej dolinie. Zatrzymujemy się obok sporego stada, nie sposób przejść obok nich obojętnie.
Szybka sesja i idziemy dalej, aby po około 1,5 godziny od wyjścia z parkingu dotrzeć do Amberger Hütte, w iście jesiennej deszczowej aurze. Po wejściu do schroniska zostajemy mile przywitani przez jedną z pracownic, a po chwili jesteśmy już zakwaterowani w czternastoosobowym pokoju. Dla osób posiadających ubezpieczenie Alpenverein, koszt noclegu w pokoju dla 14 osób jest objęty 50% zniżką. Płacimy zatem jedyne 10 EUR od osoby.
W tym miejscu warto nadmienić, iż nocleg w schronisku należy zarezerwować z wyprzedzeniem. Wchodząc po prostu ze szlaku możemy zostać odesłani z kwitkiem. Usługi takie jak prysznic czy litr wrzątku są dodatkowo płatne. W schronisku za kwotę 5 EUR można skorzystać również z dostępu do sieci Wi-Fi (dla tych, którzy nie wytrzymają bez internetu 😄).
Panuje tu świetna atmosfera, obsługa ma doskonały kontakt z goścmi. Od początku czujemy się jak w domu. Nawet nie zauważamy kiedy nastaje wieczór i przychodzi pora snu. Nastawiamy budziki na 6:00, wrzucamy coś na ząb popijając równocześnie herbatę „z prądem” i kładziemy się na miękkich materacach. Po chwili pogrążamy się we śnie.
Jedną z pierwszych rzeczy jakie robimy po przebudzeniu jest sprawdzenie aktualnych prognoz meteo. Poranek nie zwiastuje pięknego dnia, ma padać do 11:00. Nie zniechęcamy się jednak i opuszczamy Amberger Hütte około 7:30. Po wyjściu ze schroniska, kierujemy się początkowo w stronę drogi, którą tutaj dotarliśmy. Kilkanaście metrów dalej skręcamy w prawo, przechodzimy przez bramę pastwiska i przekraczamy rzekę. Podążamy dalej ścieżką 131, mając rzekę po prawej stronie.
Po pewnym czasie ścieżka skręca w lewo i wspina się do doliny u podnóża lodowca Schwarzenbergferner. Idziemy teraz bezpośrednio po wydatnym grzbiecie moreny czołowej, aż dojdziemy do drogowskazu (2624 m n.p.m.), gdzie skręcamy w lewo (gdybyśmy poszli prosto, dotarlibyśmy pod wschodni grzbiet). Ścieżka prowadzi niedaleko od małego jeziora Schwarzenbergsee, a następnie wspina się przez Schrofen i Blockwerk do Hohes Egg. To łatwo rozpoznawalne wzniesienie przez stojący tam sporych rozmiarów kamienny kopiec z namalowanym oznaczeniem szlaku.
Deszcz towarzyszy nam od wyjścia ze schroniska. Początkowo w formie mżawki, jednak wraz ze wzrostem wysokości opady stają się coraz obfitsze.
Osiągamy Hohes Egg, czyli wysokość 2820 m n.p.m., gdzie zastajemy warunki zimowe. Deszcz przeobraził się w śnieg. Im wyżej, tym więcej leży go na zboczu. Szczyt jest kompletnie niewidoczny, a oznaczenia szlaku ledwie dostrzegalne. Towarzyszy nam gęsta mgła. Rozpoczynamy główny etap wspinaczki, który później okaże się niesamowitą mordęgą.
Od tego miejsca szlak pnie się mocno w górę. Droga zygzakuje wzdłuż oznaczeń. Bywa stromo, więc miejscami używamy rąk. Idziemy piargiem, kamienie wyjeżdżają spod nóg. Często gubimy ścieżkę i pakujemy się w nieprzyjemny teren.
Zaczynam odczuwać dziwne zmęczenie, ból głowy i niesamowite pragnienie. Wkrótce kończy mi się woda, co bardzo mnie dziwi, bo zabrałem ze sobą ponad 2 l napoju izotonicznego. Później jednak zdam sobie sprawę, że to po prostu były pierwsze objawy choroby wysokościowej.
Wspinaczka nas wykańcza, oboje czujemy potworne zmęczenie. Bardzo powoli nabieramy wysokości, co mocno nas demotywuje. Dodatkowo nasze morale osłabia pogoda. Kiedy idziesz nie widząc celu (szczytu) to potrafi to bardzo negatywnie wpływać na Twoją psychikę. Wciąż spoglądam na nawigację w telefonie. W pewnym momencie jestem przekonany, że musieliśmy bez problemu pokonać już około 200 metrów przewyższenia od miejsca, w którym ostatnio sprawdzałem naszą aktualną pozycję. Wiesz co? Okazało się, że wspięliśmy się zaledwie 50 metrów wyżej. W takim momencie przychodzi załamanie, któremu ciężko się przeciwstawić.
Teren staje się coraz bardziej stromy, mijamy kilka eksponowanych miejsc. Przy oblodzonych płytach skalnych i towarzyszących nam zawrotach głowy musimy być mocno skupieni pokonując te odcinki.
Wchodzimy na grań, w głowie pojawia się nadzieja, że to już tutaj. Patrzę ponownie na nawigację i jestem rozczarowany. Przed nami jeszcze około 30 min podejścia do szczytu.
Idę przodem, ale co chwilę spoglądam na Paulinę. Na Jej twarzy za każdym razem maluje się ten sam grymas. Z pewnością czuje to samo co ja, ale nie mówi tego. To ten typ kobiety, która łatwo nie odpuszcza.
Na krótko przed szczytem grzbiet góry staje się nieco bardziej płaski i odsłonięty. Podnoszę głowę i ogarnia mnie radość. „Widzę krzyż! Jesteśmy na szczycie!” - głośnym krzykiem oznajmiam Paulinie. Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak bardzo z dotarcia na wierzchołek. Spoglądam na zegarek, jest 12:50. Wejście zajęło nam 1,5 godziny więcej niż zakładaliśmy.
Paulina po kilku minutach dołącza do mnie. Oboje stwierdzamy, że to podejście dało nam mocno w kość, a w dodatku nie otrzymaliśmy nawet nagrody w postaci pięknych widoków. Nie widać kompletnie nic. Z tego powodu nie spędzamy na szczycie wiele czasu. Nawadniamy się, wciągamy żele energetyczne, zakładamy raki i ruszamy w dół. Wybieramy tę samą drogę ze względu na panujące warunki. Zejście drogą obok lodowca Schwarzenbergferner mogłoby być niebezpiecznie przez liczne piargi, które przykryte cienką warstwą śniegu stanowiłyby istną pułapkę.
Droga powrotna dłuży nam się niemiłosiernie. Ponownie Hohes Egg jest miejscem, po przekroczeniu którego pogoda zaczyna się zmieniać. Śnieg powoli przeradza się w deszcz, który towarzyszy nam aż do drogowskazu nieopodal jeziora Schwarzenbergsee. Im bliżej schroniska, tym pogoda staje się dla nas łaskawsza. Nareszcie wychodzi słońce.
W Amberger Hütte meldujemy się około 16:00. Czuję niesamowite zmęczenie, pulsujący ból głowy i pieczenie w oczach. Siadam na ławce i nic nie mówię. Tkwię w takim stanie przez dobre kilka minut. Mam worki pod oczami. Twardówki zmieniły kolor na czerwony przez popękane naczynka.
Już w domu, po przeczytaniu licznych artykułów i dyskusji doszliśmy do wniosku, że nasze złe samopoczucie było pierwszymi objawami ostrej choroby górskiej (Acute Mountain Sickness – AMS).
W schronisku fetujemy zdobycie "Szranka" małą butelką Prosecco, pakujemy plecaki i wyruszamy w stronę parkingu w Gries im Sulztal. Po około godzinie jesteśmy na dole.
Dalsze perypetie tej wyprawy są równie ciekawe. Jednym z wyzwań okazuje się znalezienie wolnego miejsca na campingu, co udaje nam sie dopiero późnym wieczorem. Docieramy na pole namiotowe dopiero przed 22:00. Wykończeni rozkładamy namiot, bierzemy prysznic, po czym zasypiamy w mgnieniu oka. Kolejnego dnia, częściowo zregenerowani, ale gotowi na nowe wyzwania ruszamy na via ferratę Klettersteig Stuibenfall. Jeszcze tego samego dnia wracamy do Polski.
Sprzęt, który zabrałem ze sobą na wyprawę:
Kosmetyki i leki:
Polecam zabrać także lek zapobiegający chorobie wysokościowej, np. DIURAMID
Ubezpieczenie:
Pamiętajmy o odpowiednim ubezpieczeniu obejmującym wspinaczkę w Alpach oraz pokrycie kosztów akcji ratowniczej. Osobiście polecam Alpenverein. Jeśli posiadasz kartę EKUZ również warto ją zabrać.
Mapy:
Szlak na Schrankogel znajdziesz w aplikacjach takich jak Mapy.cz, Windy Maps czy Alpenvereinaktiv.com.
Prognoza pogody:
Warunki pogodowe monitorowaliśmy w serwisach takich jak: YR.no, Mountain Forecast.
Rezerwacja pobytu w schronisku:
Informacje kontaktowe znajdziesz na stronie schroniska Amberger Hütte
Camping:
Najbliższy camping położony jest w miejscowości Huben, oddalonej o 9,5 km od parkingu w Gries. Więcej informacji na stronie campingu Ötztaler Naturcamping.
Na szczyt prowadzą dwie drogi. Pierwsza z nich (po lewej stronie), krótsza i bardziej stroma, prowadzi zachodnim ramieniem góry. Link do trasy.
Wariant drugi (po prawej stronie), to dłuższa trasa biegnąca przez lodowiec Schwarzenbergferner. Podejście jest łagodniejsze, jednak należy potrafić poruszać się po lodowcu, a także uważać na niestabilne podłoże, usiane licznymi piargami. W trudnych warunkach pogodowych droga ta może okazać się trudniejsza niż podejście przez grzbiet. Link do trasy obok lodowca.
Według drogowskazów oraz aplikacji GPS podejście powinno zająć odpowiednio około 4 godzin (wariant krótszy, przez Hohes Egg) lub około 5 godzin (wariant dłuższy). Zejście do schroniska Amberger Hütte to orientacyjnie: 2-2,5 godziny drogą przez Hohes Egg, oraz 3 godziny przez szlak dłuższy.
Droga przez zachodnią flankę, w końcowej części poprowadzona granią została wyceniona na I w skali UIAA (PD – według skali alpejskiej).
Droga grzbietem wschodnim oceniana jest jako trudniejsza ze względu na liczne bloki skalne, piargi, żwir w połączeniu z mocnym nachyleniem stoku (do 40 °). Wycena I-II UIAA.
Samochodem:
Innsbruck - autostrada A 12 - zjazd Oetztal - Laengenfeld - Gries / Sulztal - parking (bezpłatny) - trasa do Amberger Huette (pieszo / na nartach)
Transport publiczny:
Trasa Innsbruck-Landeck, stacja kolejowa Haiming - Ötztal, ÖBB: www.oebb.at
Autobusem do Oberlängenfeld i Gries.
8 Comments
Czesc! Potrzebowaliście rakow na szczycie ? Widzę że artykuł jest z 14 października, wychodziliście może początkiem października ?
Cześć, wchodziliśmy w lipcu, wtedy sypnęło śniegiem i raki były konieczne. Polecam je mieć ze sobą.
Hej, a to w tych butach wysokogorskich szedłes od samego dołu ? Moze wystarczylyby zwykle trekkingowe i raczki w lato ?
Cześć, szedłem od samego dołu, bo akurat kupiłem te buty przed wyjazdem i chciałem je po prostu rozchodzić. Zwykłe trekkingi oczywiście są wystarczające. U nas raki się przydały, bo na górze było dużo śniegu.
Hej. Pamiętasz jak liczą nocleg w schronisku, tzn. czy za nocleg czy za dzień ?
Cześć. Z tego co pamiętam to za nocleg, ale do tego czasu mogło się to zmienić.
Witam, ja i moja żonka w końcu zdecydowaliśmy się wejść na nasz pierwszy 3 tysięcznik. Uwielbiamy treking górski ale do tej pory to były tylko Karkonosze, Beskidy i Tatry. W zasadzie nie wchodziliśmy na trudne szczyty a z tych wyższych byliśmy tylko na Rysy, Starorobociański, Czerwone Wierchy, przełęcz Zawrat. Jesteśmy sprawni, biegamy , jeździmy rowerami. Czy uważasz że mamy szansę wejść na Shrankogel?
Cześć Tomek,
Schrankogel jest szczytem typowo trekkingowym, więc jeśli tylko pogoda nie zrobi Wam „kuku” to uważam że jak najbardziej dacie radę. Wejście na górę podzielcie najlepiej na dwa dni, aby się zaklimatyzować. W niektórych opisach pojawia się wzmianka o wycenie za I w skali wspinaczkowej, ale osobiście daję temu 0. Są miejsca, w których trzeba użyć rąk, trochę jak przed szczytem na Kościelcu. Oczywiście mowa o jednym z wariantów, którym szedłem. Druga opcja to typowe podejście bez żadnych technicznych trudności jednak jest usłane piargami.